Mówienie o historii to nie tylko nudne lekcje w szkole. Doskonałym na to dowodem jest płyta „Svantevit” grupy folk metalowej Percival Schuttenbach. Sięgają do wieku dwunastego opowiadając wyimek dawnych, zapomnianych czasów. Płyta bowiem w całości poświęcona jest Słowianom połabskim, ich kulturze i ówczesnemu bóstwu – Svantevitowi.
Przed tysiącami lat u połabskich Ranów rozegrała się tragedia! Zazdrość i zawiść wywołały wojny i pożogę. Zbezczeszczono arkońskiego Svantevita! Nadszedł czas zapłaty! Klątwa została rzucona! Bogów was kara dosięgnie! Ten oraz kilka podobnych tekstów zdobią książeczkę dołączoną do płyty. I doskonale wprowadzają słuchacza w klimat, w który zespół pragnie nas porwać. Inaczej bowiem nie można nazwać ekspresji, która wyrażona jest mieszanką wybuchową: wiolonczela, lira, dudy czy chociażby flażolet przełamane są ciężkim, energicznym brzmieniem gitary elektrycznej, basowej i perkusji zaś kobiecy, naturalnie ludowy śpiew (który nie jest pozbawiony charyzmatycznego pazura) krzyżuje się z potężnym, męskim growlem. Dowodem na moje słowa jest chociażby pierwszy utwór „Okrutna pomsta”, do którego wprowadza brzmienie dud, by za chwilę wpaść w metalową mieszankę gitar, perkusji, przejmujących żeńskich chórów i ochrypłego growlu.
Ta płyta jest dziełem zaczętym i skończonym od A do Z. Mam wrażenie, że nie tylko każdy dźwięk, instrument, zaproszony muzyk (poza stałym składem trzech niewiast i dwóch mężczyzn przy utworach współpracowało trzynastu znakomitych artystów) i użyty instrument były pieczołowicie obmyślone, ale także cała oprawa materialna. Krótko mówiąc nośnik CD i grafiki ozdabiające wnętrze pudełka. W środku znajduje się pięć zdjęć, na których muzycy wcielają się kolejno w Strzygę, Południcę, Kikimorę, Utopca i Wodnika, czyli postaci z legend słowiańskich (które mnie osobiście przywodzą na myśl Sapkowskiego i jego sagę o Wiedźminie nasączoną słowiańszczyzną, a skojarzenie to nie jest chybione, ponieważ muzykę tego zespołu usłyszą gracze w Wiedźminie 3: Dziki Gon; nazwa grupy także wiąże się ze wspomnianą sagą, a dokładnie z postacią Zoltana Chivaya). Ponadto na każdej stronie znajduje się krótki tekst o czasach historycznych, które są tematem płyty (przykład w pierwszym akapicie). Każdy utwór z kolei kończy się wieszczbą pełniącą upiorny wstęp do kolejnych utworów. Niekiedy są to wstawki słowne (wystylizowana na odprawianie modłów wieszczba „Niech Graf piekielny sczeźnie” kończąca utwór „Wodnik”), są także czysto instrumentalne wróżby, jak w utworze „Satanael”.
Kawałek muzyki jaki zaklęli na płycie Percival Schuttenbach to nie tylko doskonała otoczka fizyczna. Walory estetyczne dopinają tylko całość, jaką najważniejszą częścią niezmiennie jest muzyka. Charyzmatyczny folk umieszczony pośród galopującego metrum, w którym nadążają instrumenty i śpiew (tutaj szeroko rozumiany – od a capella po growl), wróżby spajające siedem utworów w przejmującą historię upadku wiary Słowian połabskich, a pośród tego całego zgiełku, bólu i tragedii ówczesnych ludzi znajdują się muzycy. Tak bardzo przekonują mnie swoim wykonaniem, że jestem gotowa uwierzyć, że przeżyli jakimś cudem te ponad osiemset lat i są wysłannikami Ranów, którzy opowiadają o tym, co widzieli i przeżyli. Oni nie tyle tworzą przekaz, co sami nim są.
Takie płyty jak „Svantevit” i muzycy jak Percival Schuttenbach są dla mnie znakiem, że w naszym narodzie drzemie jeszcze ukryty Słowianin, a nie krótkowzroczne produkty mass. Z kolei dopóki takie wydawnictwa będą znikały z półek sklepowych, dopóty będę wierzyć, że odbiorcy mają nieco szersze zainteresowania niż przeboje jednego lata. Dawno nie spotkałam tak dopieszczonej płyty – i od strony muzycznej, i graficznej. Stąd głębokie ukłony w stronę zespołu.
Mol(l) Płytowy
Pierwsza publikacja tekstu nastąpiła na nieistniejącej już stronie dobrapolskamuzyka.pl.
Dodaj komentarz