Niewielki bar na warszawskiej Pradze. Wiecie, przyszłam tam tydzień po koncercie Żywiołaka, który kompletnie wywrócił kawałek mojego światopoglądu na wiele kwestii. Pomyślałam – trzeba iść za ciosem, nasycić się dobrą muzyką, dobrą energią i pewnego rodzaju wrażliwością, która niby dostępna na wyciągnięcie ręki, pozostawała poza zasięgiem wielu osób.

Miałam wrażenie, że wszystko sprzeciwia mi się – zapomniałam baterii i bałam się, że nie nagram koncertu, o rozmowie z Robertem po występie nawet nie marząc. Słuchawki wysunęły się z torby przed samym wyjściem, nawet tego nie zauważyłam. Jak nagram bez słuchawek? Zaryzykowałam – pomyślałam, że najwyżej spiszę wszystko, nie podam Wam dźwiękowej uczty, jednak po wszystkim okazało się, że moje obawy były bezpodstawne. Roberta Jaworskiego męczyłam długo – biję się w piersi, ponieważ rozmowa z tym człowiekiem była dla mnie swego rodzaju wyzwaniem i cichym marzeniem. To właśnie Żywiołak, założony przez Roberta, był swego rodzaju motorem napędowym do zmian, jakie zaszły we mnie, moim myśleniu o świecie i w zasadzie ukierunkowały mnie tak, że znajduję się dzisiaj w tym, a nie innym miejscu. Męczyłam go o wszystko – o Żywiołaka, o Leśmiana, dyskutowaliśmy o dostępności opracowań dotyczących kultury słowiańskiej, udało się też porozmawiać o lutni. Mogę przekazać Wam tylko namiastkę rozmowy, krztynę koncertu, o którym kilka słów opowiem niżej.

Relacja z koncertu Roberta Jaworskiego

Rekonstrukcja/destrukcja to solowy projekt Roberta Jaworskiego, który znany jest nie tylko z Żywiołaka, ale także z zespołu Loopus Duo lub projektu Delira&Kompany. Grzebiący w otchłani instrumentów, o których większość z nas nie miała pojęcia, a o obejrzeniu ich na żywo nawet nie marzyła, otwiera się teraz na świat w nieco innej odsłonie. Mniej buntowniczej, za to lirycznej, romantycznej. Staje przed słuchaczami sam na sam z lutnią, otwiera swoją wrażliwość, kiedy opowiada o granej przez siebie muzyce, kiedy spod palców wymykają się dźwięki, świat za oknem przestaje istnieć. Koncerty lutniowe Roberta są niesamowitym przeżyciem – intymna, spokojna muzyka wygrywana na niecodziennym instrumencie, liryczne doznania, niekiedy niepokojące, tworzą spójną całość i opowieść, którą Robert nam serwuje.

 

W rozmowie po występie Robert przyznał się, że był troszkę zdenerwowany koncertem, graniem na lutni przed publicznością. Kiedy pytam skąd czerpie inspiracje, przyznaje się, że lutnię odkrył dzięki zespołowi Hedningarna (o czym także wspomina kilkukrotnie w trakcie koncertu) i ta grupa ma na jego wrażliwość duży wpływ. Z pasją opowiada o tym, jakie są rodzaje lutni, o strojach tego instrumentu i jego historii. Rozmawiamy o Leśmianie, którego obydwoje szanujemy, doceniamy kunszt jedynego w swoim rodzaju poety (kiedyś stworzę na ten temat artykuł, obiecuję Wam to!). Rozmowa z Robertem jest długa, piekielnie inteligentna, czasem się nie zgadzamy i to chyba bardziej ja daję się przekonać do zmiany zdania niż Robert. Sam koncert wywarł na mnie ogromnie dobre wrażenie, rozmowa po występie dopełniła obrazu artysty – oczytany, osłuchany, inteligentny, mający twarde zdanie na wiele tematów, może troszkę sarkastyczny, co w moich oczach świadczy o nim dobrze.

 

Kochani. Roberta posłuchać można ponownie – tym razem w warszawskim To Się Wytnie, gdzie wystąpi znowu ze swoją lutnią 15 marca o 20:00. Ja idę! Wy też musicie.

 

Mol(l) Płytowy

Mój facebook

Mój instagram