To opowiadanie powstało jako praca w konkursie na forum CD PROJEKT RED lekko ponad rok temu. Nieskromnie powiem, że opowiadanie konkurs wygrało, jednakże nie to jest najważniejsze w tekście, który za chwilę przeczytasz.

Zdecydowałam się dodać to opowiadanie właśnie w taki dzień – Wigilię Bożego Narodzenia – ponieważ mam wrażenie, że niewiele osób tak naprawdę wie, skąd wzięły się obyczaje: choinka, sianko pod obrusem, prezenty, łamanie się chlebem. Nie każdy też wie, po co były obchodzone Szczodroduszki, czyli Szczodre Gody.

Dlatego do opowiadania „Nie spodziewaliśmy się takich Godów” życzę Wam, abyście świętowali świadomie, z wyboru i bez przeświadczenia, że nie ma to sensu. I jeśli tylko nie czujecie tego wszystkie, to żebyście nie świętowali i byli zgodni ze sobą.

W opowiadaniu wykorzystałam tajemną wiedzę o obyczajach słowiańskich, a także piosenkę „Sol Invictus” zespołu Żywiołak. Imiona słowiańskich bogów zostały zmienione na bóstwa ze świata Wiedźmina, ponieważ konkurs dotyczył gry „Wojna Krwi”.

Sława Welesowi!

24 XII 1268

Jeszcze kilka księżyców temu żadne z nas nie pomyślałoby, że świętować przyjdzie nam tego roku Szczodroduszki[1]. Nikomu w głowie nie było kręcenie kutii, podłaźniczki[2] nikt nie zamierzał ciąć i wieszać w progu izby. Diduchy[3] leżały zaniedbane w stodółkach, nie lza kłosów snopać, kiedy takie nieszczęście – najazd Czarnych znaczy się – nas spotkało. Bo ono spotkało nas wszystkich, jak jednego męża, mimo że my ludzia proste, na froncie nas nie uświadczysz. Bieda i tragedia nie zna granic. Dotyka do żywego każdego, kto jeszcze żyw.

Zdawało mnie się, że myśmy wszyscy zapomnieli już, co to kolędowanie. Po co mieli my chodzić od dom do dom? Życzyć sobie szczęścia? Pomyślności na kolejne księżyce? Co mieliśmy sobie wzajemnie dawać, bo podarek kolędnikom dać trza! Inaczej nieszczęście…

Co mieliśmy poświęcić Kreve[4]? Skoro sami nie mieliśmy co dać sobie, to bogom, a w szczególności jemu co mieliśmy podarować? Ani nawet radości z nadchodzących lat nie mogliśmy mu dać.

Chociaż myśmy wszyscy wiedzieli, że królowa nasza, Meve się znaczy, to dobra pani, cna i mądra, to powoli, z miesiączka na miesiączek nasze nadzieje płonnymi się stawały. Czarni napływali zewsząd, a myśmy nie potrafili stawić im czoła. Królowa z oddziałami w świecie, znaczy naszym świecie, znaczy się w Lyrii, Rivii, bronić się starała nas wszystkich, ale fali zatrzymać nie lza…

I chociaż kilka księżyców temu żadne z nas nie pomyślałoby, że świętować przyjdzie nam tego roku Szczodre Gody, to gdy zimno spięło tafle jezior i rzek rącze nurty, nastał w końcu spokój. Spokój okupiony wcześniej wielkim, przeogromnym smutkiem, który wypełnił był serca nasze. I chociaż  po dziś dzień, po Kolędę roku tysiąc dwieście sześćdziesiątego ósmego, drzazga w trzewiach siedzi i kole, to w końcu możemy powiedzieć – jesteśmy u siebie.

Ostatnie księżyce przyniosły radości, Czarnych odparliśmy, a przynajmniej tak nam mówiono. Ha, odparliśmy, ale kosztowało to wiele krwi, wiele dobrej krwi, zacnej i wysokiej. My, prosty lud, żegnaliśmy wespół z królową jej najbardziej zaufanych ludzi, jej prostych żołdaków, jej wojowników, bo oni dzielni byli tam, wśród posoki, błota i głodu. Nie dotrwali, ale dzięki nim my dotrwamy jeszcze wielu dobrych lat. Tłustych, bo po chudych tłuste przychodzą.

I choć w połowie sześćdziesiątego ósmego nikt nie myślał, że świętować przyjdzie nam tej zimy Hody, to kiedyśmy pożegnali wszystkich śmiałków, a co niektórych przywitaliśmy z powrotem na dworskie dywany (mówię tu o Vilemie rzecz jasna), w głowach zaczęło świtać: plony w tym roku marne, ale czy za nie podziękować nie lza? Czy za pokój, wywalczony rozlaną krwią, nie winniśmy zaśpiewać bogom pieśni? Czy Swarga nie kręci się w kółko wciąż i wciąż, czy nie winniśmy jej zadość uczynić, oddać to, co oddać rokowi musimy, aby Swarga kolejny nam dobry ukręciła? Za to co nam dała, za to co przynieść nam może.

Dlatego tego roku, gdyśmy na jego początku nie spodziewali się obchodzić Kolędy, na jego schyłek byliśmy gotowi. Niezbyt odważnie, ale pierwsze kłosy pszenicy, żyta i prosa powoli pleciono w diduchy, doglądaliśmy w lesie, czy świerki i sosny dorodne rosną, aby czubeczki ich nadały się na podraźniczki, które pozwoliliśmy ozdobić dziatwie naszej, tak chętnie otaczającej iglaste gałązki kolorowamy wstążkami koślawie, ale z czystą wdzięcznością poszytymi. A myśmy – wszystkie kobiety z obejścia – przygotowały wspólnie kutię. Jedna dała pszenicę, inna mak, bartniczycha miodu przyniosła, a i migdały się znalazły. Upiekłyśmy kołacze. Ku radości, ku nowemu rokowi.

To wszystko, cała tragedia i cała radość, którąśmy przeżywali razem przez ostatnich miesięcy kupę, złączyła nas i teraz. Wszyscy rozumieliśmy, że musimy podziękować za stary rok i godnie powitać nowy. Dlatego kiedy nastał dzień dwudziesty czwarty ostatniego miesiąca, nasze ulice zapachniały świeżo wypieczonym chlebem, z którym wyszliśmy na mroźne ulice. Ten wieczór był nas wszystkich.

Dziatwa biegała swobodnie wśród rówieśników – myśmy, dorośli, dzielili się chlebem, który stworzyliśmy z tego, co ziemia nasza nam dała, a dzieciarnia wymieniała się tym, co dostała w domu[5]. Jeden dostał rodzynki, drugi za to orzechy. Napychały buzie rumiane od hasania smakołykami, a myśmy tylko uśmiechali się do siebie, życząc sobie wszystkiego, co najlepsze. Żeby Melitele miała nasze zdrowie w opiece, żeby Kreve pobłogosławił nas na następny rok.

I chociaż nikt z nas nie spodziewał się, że świętować przyjdzie nam tej zimy Gody, ulice naszego miasta, uliczki podzamcza rozbrzmiewały…

„Hejże ino dyna dyna
Przyjdź że ino
Przyjdź dziecino, przyjdź że ino
Wyjrzyj ino na niebie…
Na niebie…
Melitele, Kreve dzisiaj w obłoku, w obłoku
Szczodaki my niesiem dzisiaj
Przy boku…
Przy boku…”

Było jednocześnie zimno i ciepło. Zimno tu, w skórę, a w sercach płomień, kiedyśmy doszli do placu głównego, gdzie już wróżono, a wróżby te dobre dla nas były. Dobrobyt – mówili Wiedzący – i spokój.

Tego spokoju nam teraz tak trzeba…
Słychać było ciche rozmowy. Jakbyśmy wszyscy bali się zmącić spokój tej nocy.
– Pościeliłeś więcej słomy trzódce naszej?
– Jasna rzecz. Może w tym roku przyjdą i rzekną słowo? Może mamcia…?
– Może…
Po cichu wszyscy mieliśmy nadzieję usłyszeć, co nasi dziadkowie powiedzą nam o przyszłości…

„Zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły…”[6]

… Dlatego jadło wynosiliśmy na ulicę, tam gdzie stał wielki stół. Nikt nie spodziewał się, że tej zimy urządzimy przodkom tak zacną ucztę, aby przyszli do nas, posilili się. Z nadzieją, że coś powiedzą albo chociaż ustrzegą nas od złego.

Tego wieczora wszyscy razem, wespół biesiadowaliśmy. I nikt się nie spodziewał, że sama królowa zejdzie do nas, biednych ludzi spod zamku. Ściskała urobione dłonie naszych mężów, posyłała uśmiechy nam, drobnym matkom mnogiej dziatwy. Przysiadła się do biesiady i chociaż czasami zasępiała się i usta tylko od czasu do czasu wtórowały kolędom, mieliśmy wrażenie, że nasza pani, królowa Meve, też jest szczęśliwa, chociaż drzazga w trzewiach siedzi i kole.

Revida Kelente
Matka piątki dzieci
Żona bednarza

 

[1] Szczodroduszki, inaczej Szczodre Gody, Hody lub Kolęda to słowiańskie święto przesilenia zimowego. Zdecydowałam się opisać historię w tej kulturze, ponieważ sam Wiedźmin Sapkowskiego był na kulturze słowiańskiej oparty. Nie wiem czy jest to potrzebne, ale postanowiłam opisać niektóre z elementów przestrzeni opisanej w opowiadaniu, aby rozwiać wątpliwości albo przypomnieć co czym jest 🙂
[2] Końcówka iglastych drzew, którą wieszało się i stroiło w domach na Gody, zazwyczaj wieszało się ją w drzwiach do którejś z izb.
[3] Diduchy z kolei to pierwsze kłosy zbóż święte danego roku. Zachowywało się po garści żyta, zboża, prosa itd. i w zimie wiązało się z nich diducha.
[4] Gody w słowiańszczyźnie były poświęcone głównie Welesowi (to bóg podziemia, magii, kupców i bogactwa), stwierdziłam, że najbliżej będzie do niego właśnie Krevemu.
[5] To jeden ze zwyczajów – dzielenie się chlebem i darowanie dzieciom tego wieczoru przysmaków, których nie dostawały na co dzień.
[6] Obydwa fragmenty pochodzą z piosenki Żywiołaka „Sol invictus”; wierzono, że jeśli dobrze się potraktuje zwierzęta, da się im dobrze jeść, podłoży sporo słomy, by było im ciepło, to przemówią przez nie duchy przodków. Wystawiało się też wielką ucztę na ulicy miasta albo w środku wsi, by przodkowie mogli się posilić.

Mol(l) Płytowy

Mój Facebook: @mollplytowy

Mój Instagram: @mollplytowy

Mój Youtube: Moll Płytowy