„Wszystko jedno” to pierwszy album grupy happysad. Z perspektywy czasu można powiedzieć jedno: happysad od samego początku utrzymuje wysoki poziom, a przez lata „nabawił się” charyzmatycznego, jedynego w swoim rodzaju brzmienia.

Moja przygoda z muzyką alternatywną i rockową zaczęła się, między innymi, od happysadu i od przeszło dziewięciu lat śledzę ich poczynania. Chcąc nie chcąc po upływie takiego kawałka czasu nasuwają się konkretne spostrzeżenia i wnioski. Jakie na temat grupy happysad? Przede wszystkim od lat są tacy sami – fanów traktują bardzo serdecznie, każdy koncert zdaje się być niezwykłym przeżyciem nie tylko dla publiczności, ale także dla zespołu. Są skromni mimo tego, że ­­­są zespołem sławnym i rozpoznawalnym. Ich rozwój muzyczny jest widoczny, a przy tym nie tracą swojej charyzmy, o której w dalszej części tekstu. Utworem, który rozpoczyna krążek „Wszystko jedno” jest „Czysty jak łza”. To tam po raz pierwszy można było zapoznać się z brzmieniem „happysadowej” gitary oraz z głosem Kuby Kawalca, znanego wszystkim jako sympatyczny Quka.

Co happysad ma takiego, że po tylu latach wiem, że to ten sam zespół? Ano chociażby szybki rytm (często utwory mają metrum dwie drugie), który nadaje utworom żywego tempa. Zdawałoby się, że zespołowi przyświeca zasada, którą mogłabym scharakteryzować krótkim cytatem z utworu „Hymn 78” nie liczy się nic, liczą się przyspieszone tętna. Nawiasem mówiąc – dla początkującego gitarzysty rytm i metrum, w którym są utwory happysadu, to niezłe wyzwanie i jak już uda się „załapać” któryś kawałek, to jest to niesamowita radość.

Zdecydowaną etykietką happysadu, która w żaden sposób się nie zmienia (i dobrze!), jest brzmienie gitar – melodyjne solówki przypominają wdzięczną zabawę dźwiękami, które idealnie pasują do rytmicznego, gitarowego tła współgrającego z brzmieniem wokalu (np. w „Wrócimy tu jeszcze”) – oraz głos wspomnianego już Kuby. Postać wokalisty jest bardzo ciepła, wydaje się być człowiekiem niesamowicie sympatycznym, a jego głos – nienachalny, brzmiący nieco gardłowo i nieporadnie, a jednocześnie dźwięcznie i z niesamowitą mocą. Słyszę w tej barwie wiele sprzeczności, które po prostu intrygują. Z jednej strony chciałoby się przytulić wokalistę, a z drugiej ma się świadomość, że on wie, co robi (doskonały przykład paradoksu wokalu chociażby w utworze „Noc jak każda inna”).

Kolejną rzeczą, której zespołowi nie można odmówić to fakt, że potrafią śpiewać o miłości – szczęśliwej czy też mniej – w sposób niebanalny, a jednocześnie nie jest to przerost formy nad treścią. W utworach o uczuciach jest coś więcej niż tylko mówienie o nich – to przedstawienie sytuacji, które spotykają każdego człowieka w pewnym momencie życia, trud tychże momentów i rozterek z nimi związanych. Przede wszystkim każdy utwór to fabuła, często opowiedziana półsłówkami, które mówią wszystko, co trzeba. Nie wyobrażam sobie, że inny zespół mógłby napisać coś bardziej romantycznego niż obietnica, że – parafrazując słowa piosenki – w przyszłości kupno noża i powyrzynanie wszystkich wkoło da szczęście dwójce zakochanym ludziom, których przytłacza cały świat („Ja do ciebie”).

Happysad to ciepłe współgranie wszystkich instrumentów, charyzmatyczny wokal i bardzo charakterystyczny styl gry na gitarze. Ich piosenki to opowieści o sprawach, które często zaprzątają myśli zwykłego, przeciętnego człowieka. To zespół bliski i serdeczny w stosunku do fanów. Pomimo sukcesów i dużego zainteresowania nadal są „swojscy”. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ten stan rzeczy trwa od samego początku. Happysad ciągle jest tak samo sympatyczny jak dziesięć lat temu, a ich piosenki nadal są tak charakterystyczne, że po pierwszych dźwiękach można „odgadnąć”, kto jest ich autorem. I chwała im za to.

Mol(l) Płytowy

Mój facebook

Mój instagram

Pierwsza publikacja tekstu nastąpiła na nieistniejącej już stronie dobrapolskamuzyka.pl.