Od zawsze była we mnie jakaś dzikość, która kotłowała się w głębi duszy. Taka chęć wyrwania do przodu, nie oglądania się na za siebie i na nikogo. Wierzę, że w każdym istnieje iskra szalonej wolności, która po prostu się należy. Iskrę taką we mnie, do rozmiarów pożaru, roznieca Żywiołak. Na koncertach szczególnie.

Trzynastego grudnia roku pańskiego dwa tysiące osiemnastego w warszawskiej Hydrozagadce rozbrzmiały skrzypce, lutnia, lira korbowa, perkusja. Wtórowały im trzy wiedźmy, Zuza, Wiktoria i Patrycja, pojawił się też troll Robert i strzyga Kamil. Na tłum pod sceną spozierała czaszka wołu (prawdziwa, najprawdziwsza!), a w głębi, między muzykami, świeczka oświetlała totem z wizerunkiem diabła i znakami bóstw – Swargą oraz Rękoma Boga. Totem wykonany nie przez byle kogo, a przez wspomnianego już Roberta Jaworskiego.

 

Zespół był tego wieczoru w naprawdę doskonałej formie. Wokalistki, Zuza i Wiki, ubrane w czarne sukienki z koronką, z mocnym makijażem, wyglądały jeszcze bardziej demonicznie niż zazwyczaj, a szalejąca na perkusji tuż za nimi Patrycja wczuła się w słowiański amok (tak, Patrycja jest nowym „nabytkiem” Żywiołaka i jest petardą, nie kobietą!). Męska część załogi – Robert i Kamil – wcale nie odstawali od femin zespołowych.

Pisząc, że Żywiołak był w formie, mam na myśli to, że naprawdę mało było potyczek instrumentalno-wokalnych. W zasadzie nie przypominam sobie żadnej pomyłki którejkolwiek z osób więc jak na koncert na żywo było doskonale. I ten piękny bas Kamila, z kotami na gryfie!

 

 

Było dużo nowości – muzycy zdradzili, że pracują obecnie nad płytą, a i mają plany na jeszcze kolejną, a w trakcie koncertu Żywiołak zaprezentował nowy materiał, który ma się znaleźć na nadchodzących wydawnictwach. Między innymi utwór „Marzanno”, którego słowa z pewnością każdy z Was odgrzebie w pamięci, jeśli tylko sięgnie do czasów podstawówki, kiedy to chodziło się na przełomie zimy i wiosny, by utopić Zimową Pannę w rzece. No więc Żywiołak zrobił „Marzannę” po swojemu, a wiedzieć trzeba, że zacna to interpretacja, bardzo mroczna i mocna. Nie zawiedli mnie też i zaprezentowali utwór stworzony na bazie wiersza „Ballada dziadowska” autorstwa Leśmiana. To był, mówiąc kolokwialnie, taki sztos, że aż serce przyspieszało. Refren wyśpiewany a capella przez czterech z pięciu muzyków po prostu wżerał się w głowę i został, uwierzcie mi, został. Odtwarza się wciąż i wciąż jak na autopilocie.

Z nowości, o których dowiedziałam się w trakcie koncertu warto wspomnieć też o fakcie, że Wiki jest wokalistką w zespole Madrugada, który łączy w sobie polski folk i hiszpańskie flamenco. Wiktoria zaśpiewała, do akompaniamentu muzyków Żywiołaka utwór „Zaświeć Niesiądzu”.

 

 

Na koniec emocjonalnie, czyli najtrudniej. Żywiołak mną wstrząsa. Pierwszy wstrząs nastąpił na początku tego roku, kiedy po raz pierwszy usłyszałam ich na żywo. Energia, jaką wysyłają w świat tak bardzo mnie obezwładniła, że nie potrafiłam skakać, tańczyć i szaleć. Do tej pory nie mogę. Słowa, chociaż głowa znała na pamięć każdy utwór, po prostu grzęzły w gardle. Byłam tak dotknięta tym, co się stało, że wracałam do domu w ciszy, nie ośmieliłam się zniszczyć tego czasu po koncercie, kiedy Żywiołak wciąż wiercił moją duszę. Brzmi patetycznie, ale kurczę, ja naprawdę czułam, że to, czego tam doznałam, doprowadzi w moim życiu do ogromnej zmiany.

Po czwartkowym koncercie też wracałam w ciszy. Nie niszczyłam tego, co uzbierałam przez dwie godziny występu w sobie samej. I doszłam do wniosku, że wspomniany wcześniej występ, z początku roku, nie miał doprowadzić mnie do zmiany namacalnej tu i teraz. On doprowadził do zmiany we mnie, przewartościował pewne rzeczy, pozwolił mi coś poukładać w głowie. Czwartkowy koncert uświadomił mi więc, że zmiana już zaszła i to jest dobra zmiana.

Wiem – wyżej nie opowiedziałam, że był ogień, że Warszawa płonęła, że na scenie, wśród muzyków, tańczył sam Perun, że ziemia drżała od ciężkich kroków Wandali, że śpiewały wiły i wiedźmy, a nie dziewczyny z krwi i kości.

Pomyślcie o moich słowach inaczej – jak niesamowita musi być muzyka i jak nieziemski musi być koncert, żeby wpłynąć na kogoś aż tak. To powinno wystarczyć, aby zachęcić do przyjścia choć raz na występ tego zespołu.

 

Mol(l) Płytowy

Mój facebook

Mój instagram